Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Zaczęło się od czytania książek". Jak wiejskie kobiety w czasach PRL-u walczyły z plagami karciarstwa i pijaństwa

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
Pracownicy GS w Mokrem (gmina Zamość) pomagają przy żniwach. Zdjęcie wykonano w okolicach wsi Płoskie w 1955 r. Fotografię przekazał do APZ Antoni Rawiak
Pracownicy GS w Mokrem (gmina Zamość) pomagają przy żniwach. Zdjęcie wykonano w okolicach wsi Płoskie w 1955 r. Fotografię przekazał do APZ Antoni Rawiak Archiwum Państwowe w Zamościu
Potrzebna była każda para rąk, także kobiecych. W kraju powstawało wiele zakładów przemysłowych, a stare podnoszono z wojennych zgliszczy. Namawiano panie, aby podejmowały tam pracę. W efekcie powstawały kobiece brygady murarskie czy orzące pola zastępy traktorzystek. Widywano też np. hutniczki wytapiające stal czy umorusane panie w kopalnianych szybach. Oficjalnie te wszystkie wysiłki nazywano „produktywizacją kobiet”. Zmiany nie ominęły także wsi.

Po II wojnie światowej, w wyniku reformy rolnej majątki liczące powyżej 50 hektarów (uznawano je za obszarnicze) zostały rozparcelowane. Ziemię otrzymali małorolni i bezrolni chłopi. Powstało wiele niewielkich, karłowatych gospodarstw na których trudno było się jednak utrzymać. Natomiast lepiej prosperujące, większe gospodarstwa obciążono wysokimi podatkami gruntowymi, które zwano „kułackimi”.

Noszą książki do starych i chorych

Od 1952 r. wprowadzono także dla rolników obowiązkowe dostawy. Płacono za nie niewiele (tzw. ceny urzędowe były prawie dwukrotnie niższe od rynkowych). „Lepszą alternatywą” dla polskich gospodarzy miały być Państwowe Gospodarstwa Rolne oraz spółdzielnie. PRL-owscy propagandziści zrobili bardzo dużo, aby przybliżyć świetlane życie ludzi, którzy się w nich znaleźli.

„Część pracowników kombinatu mieszka w nowoczesnej dzielnicy, powstałej z nowozbudowanych 20 domów czterorodzinnych” – reklamowano Kombinat Państwowych Gospodarstw Rolnych w miejscowości Manieczki (niedaleko Poznania; powstał w 1960 r.) na łamach „Przekroju”. „Każda rodzina ma dwa pokoje, kuchnię, łazienkę, a także budyneczek na domowy inwentarz lub garaż. W obrębie gospodarstwa dziesięć przedszkoli, dwie szkoły. Oprócz tego własna pralnia mechaniczna”.

Gospodarze do PGR-ów się jednak nie garnęli. W efekcie tych wszystkich zmian rolnictwo była niemal w stanie zapaści. Oszacowano, że w 1955 r. produkowano w naszym kraju mniej żywności niż przed wojną. Nic dziwnego, że za wszelką cenę starano się rolników do pracy zmotywować. Wierzono, że pomoże w tym oświata i czytelnictwo.

„We wsi Hrebenne mieszka Maria Prociowa. Ot, kobieta jak inne – czytamy w Poradniku Wiejskiej Gospodyni wydanym w 1956 r. przez Państwowe Wydawnictwo Rolnicze i Leśne. „Pewnego razu jadąc autobusem poznaje kierowniczkę gminnej biblioteki. I wtedy wpada jej na myśl, aby urządzić we wsi punkt biblioteczny. Po kilku miesiącach zostaje bibliotekarką, nie mając zresztą żadnego przygotowania”.

Energii i czytelniczej pasji tej kobiecie nie brakowało. Przez rok zdobyła stu czytelników. Po kilkunastu następnych miesiącach było ich – 235. A to już stanowiło połowę wszystkich mieszkańców Hrebennego. W sumie Prociowa zorganizowała 12 punktów bibliotecznych. Dzięki nim doszło we wsi do porozumienia międzypokoleniowego.

„Dzieci – jej czytelnicy noszą książki do starych i chorych” – czytamy w poradniku słowa uznania dla Marii Prociowej.

Gazetką ścienną przeciwko pijaństwu

Taka czytelnicza podobno postawa spowodowała zmiany w okolicznej, wiejskiej mentalności. W całej okolicy powstały kółka samokształceniowe i dziarskie, coraz bardziej zwarte zespoły miłośników książek. Nie tylko. Coraz bardziej wykształcona Prociowa była też postrachem okolicznych amatorów wódki i bimbru. Zapewne w walce z nimi wspierały je także (przeważnie kobiece) zespoły samokształceniowe. W końcu doszło do prawdziwej batalii. Używano w niej nie tylko słownych argumentów.

„Prociowa rozpoczęła walkę z pijaństwem, wydała na ten temat specjalną gazetkę ścienną” – czytamy w poradniku z 1956 r. „Dziś pijacy boją się jej i żaden nie próbuje jej zaczepić”.

Maria Prociowa miała też zasługi w propagowaniu kinematografii (w latach 50. głównie socjalistycznej). Bo była nie tylko miłośniczką książek, ale przez jakiś czas także kierownikiem kina wiejskiego. Według poradnika jej zasługi trudno zresztą zliczyć. A takich kobiet było więcej.

„Rozalia Mróz ze wsi Mieniany pow. hrubieszowskiego w woj. lubelskim uzyskała w 1953 r. z małej 15-arowej działki 830 kg słomy nie odziarnionej (chodzi o oddzielenie nasion lnu od łodyg przeznaczonych na włókno – przyp. red.) II i III klasy, co w przeliczeniu na hektar wynosi 53,3 kwintala” – czytamy w Poradniku Gospodyni Wiejskiej. Jej sukces był okupiony wytężoną pracą. „Pole pod len Rozalia Mróz przygotowała starannie; zostało ono głęboko zorane jesienią i zwłókowane wczesną wiosną, w celu zatrzymania jak największej wilgoci. Na tydzień przed siewem Rozalia Mróz rozsiała nawozy sztuczne w ilość 35 kg soli potasowej i 35 kg superfosfatu (...). Dużo uwagi zwracała ona na staranne pielęgnowanie lnu”.

Ta dbałość i korzystanie z rolniczych nowinek zyskały uznanie. Promowano też inne postawy. Zachęcano kobiety np. do zakładania kół gospodyń (one także powstawały jak grzyby po deszczu). Wszystkim w takiej organizacji, a potem w wytężonej pracy miały pomagać poradniki i broszury.

Zaczęło się to od czytania książek

„Nauczyłam się gospodarować, nie mając podstawowych wiadomości z zakresu wiedzy zootechnicznej” – opowiadała w połowie lat 50. ub. wieku Władysława Sawicka ze wsi Maszew w powiecie bartoszyckim. „Kupowałam książki, broszury fachowe, a wieczory poświęcałam samokształceniu (...). Nauczyłam się jak w gospodarstwie wykorzystać wszystkie istniejące rezerwy nasze (...). Dzięki lepszemu żywieniu krów zwiększyłam wydajność mleka od jednej krowy przeciętnie 300 litrów rocznie. Dziś posiadam 3 krowy, 2 cieliczki, 15 sztuk trzody chlewnej, 5 owiec, 87 sztuk drobiu. Dzięki rozwojowi hodowli obowiązkowe dostawy żywca i mleka mogłam zrealizować w terminie i z nadwyżką”.

A tak opowiadała inna kobieta o swoich gospodarskich osiągnięciach: „Zaczęło się to w 1950 r. od czytania książek. Dawniej także hodowałam (świnie), ale najwyżej jedną, dwie sztuki na rok. Śmiech wspomnieć, nie wiedziałam nawet, że świnie chętnie pasą się na trawie i cały czas trzymałam je w chlewie (...). Wszystkie swoje umiejętności zdobyłam dzięki broszurze (...) za grosze”.

Najlepsze efekty w pracy hodowlanej i produkcji roślinnej osiągano jednak - według ówczesnych propagandzistów w „bratnim” ZSRR. To dotyczyło także pracujących kobiet. Jako przykład naszym rolnikom podawano przodownice pracy – kołchoźnice: Olgę Ganażenko, Darichę Dżantonową i niejaką Bitaj Tatienową. Ich współzawodnictwo było podobno wieloletnie, zacięte i przynosiło niezwykłe, coraz bardziej oszałamiające rezultaty!

Jak donosiły poradniki uzyskiwały one plony w wysokości 1500, a na terenach nawodnionych nawet 2000 kwintali buraków cukrowych z hektara. A przodownice nie powiedziały jeszcze wówczas ostatniego słowa! Dla porównania wzorowy polski gospodarz Kasjan Szperkowski był w stanie osiągnąć jedynie plon w wysokości 600 kwintali buraków cukrowych z hektara.

Tego typu nieprawdopodobne opowieści i różne nowinki kobiety mogły omówić w świetlicach wiejskich. W połowie lat 50. ub. wieku w całym kraju było ich już 10 tysięcy. Miano nadzieję, że w nich także idea kolektywizacji będzie rozkwitała.

„Kobiety są bardzo wrażliwe na zło i krzywdę ludzką. Zbierając się częściej w świetlicy mogą wspólnie obmyślać sposoby do walki ze złem” – czytamy w jednym z ówczesnych poradników.

Chuligani zmieniali się nie do poznania

Na pierwszy ogień poszły plagi: karciarstwa i pijaństwa. Przodowali w ich „uprawianiu” ówcześni mężczyźni. Co dało się z tym zrobić? Według autorów poradnika żony nie mogły o tym mówić swoim wybrankom, bo groziło to kłótniami i bójkami. Dobry sposobem na takie zło było jednak sporządzenie gazetki i wywieszenie jej gdzieś na płocie czy wybranym budynku we wsi. Tam można było ośmieszać karciarzy i pijaków za pomocą wierszyków i satyrycznych rysunków.

„Kiedy opisaliśmy w gazetce chuliganów zmienili się nie do poznania” – zapewniały uczestniczki życia świetlicowego. „Plagę jakby ręką odjął. Podobnie było i w innych wsiach”.

Co to wszystko mogło mieć wspólnego z socjalistyczną gospodarką? Więcej niż się pozornie wydaje. „Jak napiętnowaliśmy poprzez gazetkę opornych w skupie zboża, oddali oni więcej niż byli zobowiązani, ponieważ nie chcieli być pośmiewiskiem wsi” – opowiadała jedna z gospodyń o imieniu Maria.

Jak podkreślano w poradniku, w owych wiejskich gazetkach warto było nie tylko ganić. Pochwały mogły mieć jeszcze lepsze rezultaty. „W wielu gazetkach świetlicowych zamieszczane są artykuły o wzorowych gospodyniach i hodowczyniach, o rolnikach przodujących w produkcji rolnej i wywiązujących się z obowiązków wobec państwa” – wyliczali autorzy Poradnika Gospodyni Wiejskiej. „Pisanie o ich osiągnięciach w gazetkach sprawia im nie tylko przyjemność, ale zachęca do jeszcze lepszych wyników w pracy”.

Trzeba jednak pamiętać, że wykreowana „rzeczywistość poradnikowa i broszurowa” daleko odbiegała od tego co można było naprawdę zobaczyć na polskiej wsi. A panowała tam często niewyobrażalna, powojenna bieda, która do dzisiaj jest wspominana m.in. na Zamojszczyźnie. Jednak polskie kobiety próbowały sobie radzić w każdych czasach. Na różne sposoby. Z plagą „karciarstwa” udało im się wreszcie zwyciężyć. Niestety, pijaństwo trzyma się całkiem dobrze.

od 7 lat
Wideo

Kalendarz siewu kwiatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zamosc.naszemiasto.pl Nasze Miasto